Doktor Barbara Brodzińska-Mirowska jest adiunktem w Katedrze Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej na Wydziałe Politologii i Studiów Międzynarodowych UMK. Specjalizuje się w public relations, a na naszym kierunku prowadzi Prezentacje i wystąpienia publiczne. O kulisach pracy na uczelni, ale także nieco o prywatnych wyborach i przekonaniach z Panią doktor rozmawiał Radosław Jabłoński.
Radosław Jabłoński: Jak w Pani przypadku wyglądał wybór edukacji w szkole średniej? Była to Pani świadoma decyzja, a może dyktowana przypadkiem lub podjęta za namową rodziny?
Barbara Brodzińska-Mirowska: Pamiętam ten okres jako dość stresujący, ponieważ miałam świadomość, że to ważna decyzja, która mocno determinuje przyszłe życie zawodowe. Starałam się podjąć decyzję najbardziej racjonalną, jak to tylko wówczas było możliwie. Nie pamiętam, aby rodzina wywierała na mnie jakieś specjalne naciski co do wyboru studiów, choć tata „przebąkiwał”, że byłabym dobrym prawnikiemJ.
Skąd wzięło się zainteresowanie politologią? Proszę opowiedzieć o motywach podjęcia studiów na tym kierunku.
Kiedy ja zdawałam na studia (tak to były jeszcze te piękne czasy, kiedy na studia przyjmowano na podstawie egzaminów wstępnychJ) politologia była obleganym kierunkiem studiów. Moje motywacje nie wynikały z tego, że chciałam zajmować się polityką, choć wybór takiego kierunku często się wówczas ludziom kojarzył z pracą w polityce. Raczej byłam ciekawa tej tematyki. Byłam bardzo aktywna zawsze w różnych organizacjach szkolnych, interesowałam się tym co się dzieje w życiu społeczno-politycznym. Po prostu.
Wielu młodych i zdolnych absolwentów nie decyduje się na kontynuowanie ścieżki naukowej, gdyż w kręgach studenckich istnieje stereotyp doktoranta jako osoby, która „usługuje” profesorom za niewielkie pieniądze, co w efekcie sprawia, że nie jest to opłacalne w zestawieniu z możliwością zdobywania lepiej płatnego doświadczenia zawodowego. Jaki jest Pani komentarz w tej sprawie i co mogłaby Pani powiedzieć, żeby zachęcić wahających się do kontynuowania kariery akademickiej?
Osobom wahającym się mogę doradzić jedynie, aby spokojnie odpowiedziały sobie na pytania, czy rzeczywiście chcą się nauką zajmować, warto porozmawiać z osobami, które w nauce pracują, o plusach i minusach tej pracy, aby decyzja była gruntowanie przemyślana i świadoma. Co do stereotypu „usługiwania profesorom za niewielkie pieniądze” – jest wiele zawodów, takich jak choćby prawnicy, czy lekarze, gdzie na samym początku drogi na etapie aplikacji, czy bycia rezydentem w szpitalu, też sytuacja finansowa na początku nie daje jakiegoś szczególnego komfortu. Praca naukowca nie jest tu zatem jakimś specjalnym wyjątkiem, jest to praca w której na pozycję zawodową, a co za tym idzie także lepsze warunki finansowe po prostu trzeba dość długo pracować, ale powtórzę, takich zawodów jest sporo i warto, aby młodzi ludzie o tym pamiętali, bo mam wrażenie, że niewiele osób ma tego świadomość, a zderzenie z rzeczywistością może być w takiej sytuacji mało komfortowe.
Czy patrząc wstecz jest Pani zadowolona z tego, jaką drogę Pani obrała i co ewentualnie by Pani zmieniła mogąc cofnąć się w czasie z zachowaniem nabytego bagażu doświadczeń?
Mam poczucie, że był to dobry wybór, ponieważ praca daje mi satysfakcję i realizuję się w niej. Ale naturalne jest, że dziewiętnastolatka nie wie jeszcze o sobie tyle co trzydziestolatka, więc zastanawiam się czasem a „co by było gdyby?” J, a ponieważ już wiem nieco o sobie więcej niż, gdy byłam w liceum, to oczywiście mam większą świadomość co innego mogłabym robić. Myślę na przykład, że gdybym nie była naukowcem, mogłabym być niezłym lekarzem, natomiast w liceum nawet mi to przez myśl nie przeszłoJ. Wtedy miałam myśl, aby być dziennikarką, ale dość szybko doszłam do wniosku, że to nie dla mnie. Jeśli, więc pyta Pan, czy chciałabym coś zmienić, to powiem, że nie. Cieszę się, z wyboru jakiego dokonałam, jest on dla mnie dobry, gdybym jednak miała tę wiedzę co dziś, to pewnie bym trochę inaczej „zarządzała” swoimi celami zawodowymi związanymi z nauką, ale z tych myśli też się cieszę, bo to oznacza rozwój.
Jak ocenia Pani pracę na uczelni? Co sobie Pani w niej ceni? Jest to praca wymagająca, czy może łatwa dla wykładowców? Przyjemna, a może męcząca?
Zależy o co Pan pyta? Jeśli pyta Pan o pracę naukową, to cenię sobie przede wszystkim to, że ta praca ma w dużym stopniu charakter twórczy, więc trudno się nudzić, daje możliwość spotkań z naprawdę ciekawymi ludźmi, co najważniejsze daje możliwość ciągłego rozwoju. Praca naukowa daje też sporą autonomię w zakresie organizacji swojej pracy, co jest dla mnie ważne, ale też konieczne. Praca naukowa jest pracą przyjemną, ale naprawdę bardzo wymagającą i trzeba mieć tego pełną świadomość. W mojej pracy na efekty czeka się stosunkowo długo, więc trzeba umieć organizować sobie pracę i utrzymywać stałą motywację. Ja się tego wciąż uczę. Jeśli pyta Pan o pracę dydaktyczną, która stanowi element pracy naukowca, to oczywiście tu bywa różnie. Są grupy, z którymi pracuje się bardzo dobrze, są zaś takie z którymi pracuje się gorzej. Czy praca dydaktyczna jest męcząca? Ja po całym dniu zajęć jestem bardzo zmęczona, ale oczywiście inaczej odczuwam zmęczenie, któremu towarzyszy satysfakcja z dnia wynikające z tego, że np. studenci zrobili świetne projekty, wykonali świetnie zadania lub była dobra dyskusja na zajęciach, a zupełnie inaczej odczuwam zmęczenie, wtedy gdy grupa była mało przygotowana lub w niewielkim stopniu zaangażowana w zajęcia. Te same zajęcia mogą mieć zupełnie inny wymiar w dwóch różnych grupach, co jest naturalne, każda grupa ma swoją dynamikę. Kultura studiowania bardzo się zmieniła, jednak uważam, że w zakresie dydaktyki po prostu trzeba wykonywać swoją pracę dobrze i najlepiej jak tylko się umie. Jeśli ktoś chce z zajęć mieć jak najwięcej to uważam, że daję taką szansę, a jeśli ktoś nie chce, to przecież nikogo nie zmuszę.
Jaką cechę (w ujęciu ogólnym) kręgów akademickich uznałaby Pani za najszlachetniejszą, a która, o ile taka istnieje, rzuca ciemne światło na środowisko naukowe?
Nie mam poczucia, aby środowisko naukowe było w jakiś wyjątkowy sposób odmienne od innych grup zawodowych. Jest mocno zróżnicowane, więc trudno generalizować. W tym środowisku podobnie jak w innych są ludzie, którzy czują misję, dla których praca jest pasją i którzy czerpią satysfakcję z umiejętności dokonywania złożonych analiz, czy rozumienia złożonych procesów lub prowadzenia fascynujących badań, które pomagają zrozumieć współczesne zjawiska. Podobnie jak inne branże ma też „swoją specyfikę”.
Proszę podać po trzy największe zalety i wady współpracy ze studentami.
Wśród zalet wymieniłabym: 1) możliwość obserwacji jak studenci rozwijają swoje umiejętności i kompetencje, 2) możliwość dzielenia się doświadczeniem i wiedzą, 3) możliwość podejmowania ciekawych inicjatyw ze studentami - tacy studenci jeszcze są J. Wady? Trudno generalizować. Ja lubię pracować z ludźmi, którzy są profesjonalni, a student-profesjonalista to dla mnie osoba, która wie po co przychodzi na studia, chce się rozwijać, godzi się na pewne zasady, które panują na uczelni i ich przestrzega. Słabością pracy ze studentami jest to, że bardzo często bardzo dużo wymagają od uczelni, od wykładowców, ale najmniej od siebie – wtedy współpraca jest trudna i mało owocna.
Jak łączy Pani pracę z życiem osobistym? Poświęca Pani wiele czasu na rozwój i pracę także w domu, czy raczej istnieje widoczna granica między karierą zawodową, a życiem osobistym? Jakie ma Pani hobby?
Praca naukowa jest aktywnością twórczą, to oznacza, że bardzo trudno jest przestać myśleć o pracy J. Bardzo trudno te granice wyznaczyć jak pracuje się w domu. Oczywiście staram się ten proces odpoczywania od pracy sobie ułatwiać. Bardzo lubię teatr więc bywam często, poza tym ruch: spacery, rolki, bieganie, krótkie wypady z przyjaciółmi, bardzo lubię góry, więc chociaż raz w roku staram się wyjechać na kilka dni. Krótko mówiąc praca w domu wymaga, aby w czasie wolnym po prostu robić coś poza domemJ. Tylko wtedy udaje mi się o pracy nie myśleć. Zachowanie zdrowej równowagi jest dla mnie zatem dużym wyzwaniem.
Jak ocenia Pani wybór kierunków humanistycznych w stosunku do obecnej sytuacji na rynku pracy w naszym kraju?
Niepokoi mnie swego rodzaju szaleństwo jakie obserwuję w dyskursie publicznym na temat studiów humanistycznych. Powiem tak, wszystkie raporty dotyczące rynku pracy, z którymi ja się konsekwentnie zapoznaję, wskazują, że najbardziej pożądanymi cechami pracowników w najbliższych latach, będą kompetencje miękkie, szybkość uczenie się nowych rzeczy, umiejętność analitycznego i krytycznego myślenia oraz elastyczność. To są cechy, które rozwijają studia humanistyczne. Wielopłaszczyznowe kształcenie na studiach humanistycznych jest w mojej ocenie ważnym i potrzebnym elementem. Oczywiście, że w dobie gigantycznych zmian na rynku pracy Uniwersytety nie mogą pozostać obojętne, ale moim zdaniem radykalizacja, że teraz oto wszystko musi mieć wymiar praktyczny, pozbawia kształcenie uniwersyteckie bardzo ważnego aspektu kształtowania szerszego spojrzenia na wiele złożonych zjawisk. Lepszym rozwiązaniem jest weryfikowanie sposobu nauczania w ramach studiów humanistycznych, wiele przedmiotów na wielu kierunkach humanistycznych można zrobić w sposób, który rozwija kompetencje o których mówiłam.
O tym, jak sobie absolwenci radzą na rynku pracy decydują także cechy charakterologiczne, warto o tym pamiętać. Ponad to zamiast tak jednoznacznych generalizacji w mojej ocenie warto poważnie dyskutować o kwestii powrotu do kształcenia zawodowego na szerszą skalę.
Jak ocenia Pani UMK na tle innych uniwersytetów w regionie i w kraju?
Uważam, że jest całkiem dobrze, świadczą o tym najnowsze rankingiJ
Jest wiele opinii odnośnie Torunia. Ci nieprzychylni mówią, że piękna w nim jest tylko starówka i nic więcej, że nie ma w nim perspektyw dla młodzieży, czego wizytówką mają być „Radio Maryja” i Ciechocinek. Jak Pani ocenia te miasto?
Toruń jest pięknym miastem akademickim z ogromnym potencjałem. W mojej ocenie jednak, nie ma strategicznego podejścia do tego w jakim kierunku miasto powinno się rozwijać, to zaś skutkuje rzeczywiście dość trudną sytuacją na rynku pracy. Przykłady wielu miast w Polsce, nawet tych z pozoru mniej atrakcyjnych pokazują, że jak jest strategia przemyślana i oparta na rzetelnych analizach, a następnie sukcesywnie wdrażana, to przynosi to efekty.
Moim zdaniem nietrudno zauważyć, że dziennikarze głównego nurtu nie są obiektywni w swej pracy i czuć wyraźne związki między czwartą władzą, a władzą rzeczywistą. Jaki jest Pani pogląd na tę sprawę? Co sądzi Pani o dziennikarstwie w Polsce?
Cóż, rynek medialny przechodzi ogromne przeobrażenia. Media zaś mają ogromną władzę, którą też z bardzo dużą siłą wykorzystują. Jeśli pyta Pan o obiektywizm „dziennikarzy głównego nurtu” to powiem tak: jako obywatel wymagam spełniania przynajmniej pewnego minimum w zakresie obiektywnego przedstawiania faktów, a nie opinii, od mediów publicznych. Stacje komercyjne, prywatne mają prawo, moim zdaniem, przybierać kierunek jaki chcą, co zresztą robią. Na szczęście jest w tym zakresie pełnia wolności, a i rynek mediów jest tak zróżnicowany, że możemy sobie wybierać media, które nam odpowiadają pod względem tego, jaki obraz rzeczywistości kreują i jaką wizję prezentują. Nie ma wątpliwości, że media mają bardzo duży wpływ na życie społeczno-polityczne obywateli, a wpływ ten niestety nie zawsze jest pozytywny. To są m.in. konsekwencje komercjalizacji, komodyfikacji mediów.
Generalnie rynek ten bardzo się zmienia, od osób które planują w przyszłości wybrać ten zawód będzie wymagało to ogromnej elastyczności i wielu bardzo różnych kompetencji.
W związku z tym, że PR rozwija się prężnie na całym świecie, a tym samym także w Polsce, mam pewne spostrzeżenie, a zarazem pytanie. Jak to jest możliwe, że w czasach dynamicznego rozwoju tej dziedziny, pani Premier i pan Prezydent tak dużego kraju, jakim jest Polska, nie potrafią niekiedy zachować się na salonach politycznych? Mam na myśli chociażby nieudolne „wędrowanie” premier Kopacz wraz z Angelą Merkel, czy też niejedną wpadkę prezydenta Komorowskiego. Jaki jest pani punkt widzenia na tę kwestię?
W mojej ocenie z kwestią public relations w obszarze polityki, o który Pan tu pyta, jest pewien problem. Wpadki, które Pan tu wymienia mają niewiele wspólnego z public relations, są albo kwestią stresu i pewnego rodzaju niedoświadczenia, albo kwestią przypadku, czyli krótko mówiąc wynikają z tego, że politycy też są ludźmi. Z public relations w polityce problem jest w mojej ocenie taki, że po pierwsze, PR pojawia się w dyskursie publicznym w zupełnie zniekształconym znaczeniu, co wynika z tego, że pod skrótem PR wielu komentatorów, ale także niestety polityków ulokowało przekaz związany z kłamstwem i propagandą, a oczywiście public relations z natury rzeczy jest czymś zupełnie odmiennym, drugim problemem, jest to że jeśli przyglądamy się bliżej działaniom komunikacyjnym partii to widać, że one mają z PR mało wspólnego.
Napisała Pani książkę o marketingu międzywyborczym na przykładzie PO. W związku z tym mam do Pani dwa pytania:
- jaką postać polskiej polityki uważa Pani za najlepiej wykreowaną pod względem PRu?
- jak ocenia Pani kampanię prezydencką Bronisława Komorowskiego?
Na pierwsze pytanie w zasadzie opowiedziałam w pewnym sensie wcześniej. W mojej ocenie partie w Polsce w większości wpadkach korzystają z PR w bardzo ograniczonym zakresie. Są to w mojej ocenie najczęściej działania z obszaru media relations, związane z bieżącą obsługą relacji z mediami, zresztą z różnym skutkiem. Ja PR rozumiem jako strategiczne zarządzanie relacjami, a nie próby manipulowania kimś lub kreowania sztucznych bytów. Dlatego zwykle bardzo silnie dążę do ścisłości w tym zakresie. Wielu polityków kreuje swój wizerunek w oparciu o prostą socjotechnikę, a czasem wręcz propagandę. Jeśli przypomnę sobie większe zmiany, czy reformy wprowadzone po 2011 roku, to żadnej z nich nie towarzyszyła kampania z zakresu public relations - a szkoda, bo mogłoby to pomóc zrozumieć ich cel i charakter społeczeństwu. Komunikacja polityczna w Polsce sprowadza się do krótkotrwałych, okolicznościowych, zupełnie niepowiązanych działań. Podkreślam jeszcze raz: budowanie wizerunku nie opiera się na ubieraniu maski, opiera się na podkreślaniu najlepszych cech jakie polityk ma, nie zaś na dopowiadaniu cech, których nie ma. Zaś w samym fakcie starania się o poparcie z wykorzystaniem różnych narzędzi komunikacyjnych też nie ma nic złego.
Jeśli mam ocenić kampanię wyborczą Bronisława Komorowskiego powiem tak: popełniono chyba wszystkie możliwe błędy, mimo że pozycja wyjściowa była naprawdę bardzo dobra. Bronisław Komorowski cieszył się bardzo wysokim poparciem społecznym, oczywiście jego prezydentura nie była pozbawiona błędów, ale była dobra. W procesie komunikacji, w demokracji, nie wolno nigdy lekceważyć kampanii wyborczej. Ta kampania zupełnie nie miała przekazu, nie wiadomo, co Pan Prezydent chciał przekazać swoim wyborcom. Ta kampania pokazała, że pomimo dostępu do wielu narzędzi i komunikacyjnych i badawczych, nie opracowano w sposób prawidłowy złożeń dotyczących tej kampanii, grup docelowych a zatem także działań komunikacyjnych.